nadwerężyły przecież panującej pomiędzy nami doskonałej harmonji. Nazywali mię: „le beau Anatol“, ja dawałem im nazwę: „mes bons amis”. Lubiłem ich szczerze, i wierzyłem w ich szczerość, gdy upewniali mię o swem do mnie przywiązaniu. Pod względem darów fortuny nie mieliśmy sobie nic do zazdroszczenia; oni byli i są bogatymi, ja uważałem się za takiego. Po śmierci mojego ojca, pewnej długiej jak wieczność i smutnej jak grób nocy, gdym sam jeden siedział w wielkiej starożytnej sali, z której nie ulotnił się jeszcze w zupełności zapach kadzideł palonych przy umarłym, przypomniałem sobie niedawno minioną, wesołą, bezchmurną porę życia, a z nią razem i twarze przyjaciół moich stanęły mi przed pamięcią. Wziąłem pióro i nakreśliłem do nich słów kilka. Napisałem, że jestem zrujnowanym; prosiłem, aby którykolwiek z nich zajął się sprzedaniem powozu mego, koni, i tych kosztownych lecz mało przydatnych przedmiotów, któremi otaczać się lubiłem, ale które odtąd miały być dla mnie wzbronionym zbytkiem. Oto są odpowiedzi tych dwóch przyjaciół moich; przeczytaj je pan jeśli chcesz, a lepiej jeszcze utrwalisz się w przekonaniu, że szczerości i wierności spodziewać się tylko można od psa lub głupca.
Suszyc słuchał z uwagą, potem zaczął czytać jeden z listów, który zawierał następujące słowa:
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.