Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

błyskami migocące oczy, zatonęły w twarzy Dembielińskiego.
— Panie! — wymówił, — chciej mi powiedzieć, czy bardzo obszerne stosunki posiadasz w stolicy?
— Posiadałem je bardzo obszerne — odparł młody człowiek.
— A w banku udzielającym pożyczek tutejszym obywatelom, masz pan wielu znajomych?
— Z bankiem nie miałem nigdy nic wspólnego, i o ile mogę przypomnieć sobie, nie znam tam najzupełniej nikogo.
Suszyc podniósł się z krzesła, i stanął z dłonią opartą o krawędź stołu. Chwilę milczał, a po sposobie, w jaki zacisnęły się blade jego wargi, i po dwóch głębokich bruzdach, które sfałdowały mu czoło, można było poznać, że passuje się z samym sobą, że wnet wyrzeknie słowa, które z trudnością przedrą mu się przez gardło i usta. Postąpił nieco naprzód, i stanął bardzo blizko młodego człowieka, który patrzył na niego z niepokojem i ciekawością.
— Panie Dembieliński — rzekł tak cicho, że ktoś stojący w drugim końcu pokoju, usłyszećby go nie mógł, — gdybyś pan.... przypuśćmy.... wyobraźmy sobie.... gdybyś pan zjawił się przed kasą bankową pod przybranem imieniem...
Dembieliński cofnął się o parę kroków, ale Suszyc pochwycił go za ramię. — Teraz już musisz mię