Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

pan wysłuchać — szepnął z pewną gwałtownością, od której zadrżało i pobladło zwiędłe jego czoło. Chciej pan uważać, że nic nie proponuję ani twierdzę; zapytuję tylko czy w wypadku, o którym wspomniałem, poznanoby kim jesteś?.. Odpowiedz tylko na to pytanie; nie zobowiązuje cię ono do niczego.
Anatol stał jak wryty w miejscu; posępne jakieś myśli zaległy oczy jego utkwione w ziemię.
— Stolica jest jak las, w którym te tylko drzewa znać się z sobą mogą, które wzajem dotykają się konarami — wymówił nie podnosząc powiek, i mimowoli może zniżając głos swój do siły głosu Suszyca. Na blade policzki tego ostatniego wystąpiło kilka nierównych szkarłatnych smug, ręka jego ściskająca ramię młodzieńca w dół opadła, on sam odstąpił nieco, i ze skrzyżowanemi na piersi rękami, ze spuszczonym wzrokiem, stał przez chwilę, podobny do człowieka, który waha się w swem wnętrzu pomiędzy rozrywającemi go mocami. Gdy podniósł powieki, spojrzenie jego spotkało się ze spojrzeniem Anatola. Oczy tych dwóch ludzi tonęły w sobie długo. Źrenice Suszyca nabrały w tej chwili przepaścistej głębi, na której dnie błyskały niepewne światełka; twarz Dembielińskiego powlokła się śmiertelną bladością.
— Panie Suszyc, wymówił przeciągając dłoń po schmurzonem czole; oczy twe wyglądają w tej chwili jak przepaść...