— Co to ma znaczyć? — zapytał patrząc na papier.
— Nic — odpowiedział Suszyc powstając, i wyjmując ćwiartkę z rąk towarzysza, — małe ćwiczenie kaligraficzne, nic więcej. Widzisz pan, kto jak ja przez całe życie wycierał stoły rękawami, i skrobał piórem po papierze, ten mógł wybornie czy to z potrzeby, czy też prosto dla zabawy, nauczyć się kopjować charaktery całego miljarda ludzi glob nasz zamieszkujących, jeśliby notabene cały ten milijard ludzi pisać umiał.
To rzekłszy Suszyc podarł ćwiartkę papieru na bardzo drobne cząstki, i rzucił je na dopalające się węgle kominka. Poczem wziął z kąta pokoju laskę swą i czapkę, i gotował się do odejścia. Dembieliński patrzył na niego z wyrazem twarzy, w którym zdziwienie i nieufność walczyły z pociągiem i pragnieniem zbadania tego zagadkowego człowieka. Suszyc wszakże nie miał widocznie zamiaru przedłużania rozmowy.
— Żegnam pana — wyrzekł kłaniając się sztywnie; — kiedyż pan odjeżdżasz do stolicy, czy też za granicę?
— Wiesz pan o tem — odparł Anatol, — że pierwszego uczynićbym nie chciał, a drugiego pragnę, ale uskutecznić nie mogę...
— Kto wie? może pan będziesz mógł? — rzekł Suszyc. — Rzecz cała w tem, że ani ja, ani pan nie
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.