Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

tach nadziemskich, ani owego namiętnego niemal odrywania się od ziemi, jakie przenika dusze gardzące tutejszym bytem a rwące się kędyś, wysoko po nad obłoki, do kraju nieznanej, obiecanej, zaziemskiej przyszłości. Ta kobieta wielbiła snać wiele, a nie gardziła niczem. Ziemia i niebo zlewały się w jej myśli w cudowną harmonję, która wystąpiła w jej oczach wyrazem wiedzy jasnej i miłości gorącej. Nie byłto obraz świętej, ale wizerunek kobiety z sercem szerokiem i umysłem wielkim; byłto jeszcze wizerunek matki, który unosił się nad tą spokojną i surową komnatą uczonego nie jak Anioł Stróż, nie jak genjusz z nadprzyrodzoną siłą, ale jak wieczne przypomnienie ideału, nigdy nie milknący głos miłości, nigdy nie ostygające tchnienie ożywcze. Ta niewiasta od lat wielu zmarła, wizerunkiem jeszcze uczyła, kochała i wspierała syna swego, w którego pierś wraz z pocałunkami miłości wlała całą swą duszę. W dzień trzy wielkie okna obfitą jasność rzucały na ten portret; wieczorem oświetlała go lampa płonąca na biurze śród stosów ksiąg i papierów; w nocy mały kaganiec zamknięty w alabastrowym wazonie, rzucał nań z kominka białe, chwiejące się smugi. O każdej więc porze portret ten pływający w jasności widzialnym był dla przebywającego tu pracownika, zawieszał się nad nim w powietrzu niby punkt kierowniczy, ku któremu zwracały się zawsze oczy