Hrabia opuścił swój mankiet, i wpatrywał się przez chwilę w twarz stojącego przed nim człowieka. Rycz nie spuścił oczu, ale palące się i nieufne jego spojrzenie, przerzucało się wciąż po przedmiotach pokrywających biuro.
— Sebastjanie — zawołał nagle hrabia, — ty im zazdrościsz, Sebestjanie.
— Komu? — zapytał Rycz, podnosząc na hrabiego wzrok czelny i pałający.
— Im, im, tym dwom poczciwym chłopcom...
— A więc czegóż ja im zazdroszczę?
Hrabia miął w obu dłoniach krawat swój przedtem ściągnięty z szyi, oczy jego smutne były i niespokojne.
— Czego? — powtórzył opuszczając się na fotel, — czego ty im zazdrościsz? Cnoty, Rycz, cnoty im zazdrościsz!
Sebastjan zaśmiał się półgłosem.
— Czy pan hrabia ma co do zarzucenia mojej cnocie? czy pan znowu dowiedziałeś się o czem? czy pan mię znowu podejrzywasz?
— Nie, nie — pośpiesznie odparł hrabia, — nic wcale nie wiem, o nic cię nie podejrzywam Ty wiesz Rycz, że ja nie staram się nigdy dowiadywać się o niczem, i że podejrzywać trudno mi bardzo. Ale ty jesteś upartym, bardzo upartym, mój Rycz! chciałbym widzieć cię łagodniejszym, więcej skro-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.