tych potraw, ani słyszeć ostrożnych stąpań gorliwego posługacza. I niewiadomo jak długo pozostawałby tak nieruchomy z posągowo ułożoną na sofie postawą, z błyskawicami gwałtownych uczuć w nawpół przysłonionych powieką oczach, z goryczą w wyrazie ust zaciśnionych, z chmurami niepokoju płynącemi po zmarszczonem czole, gdyby nie otworzyły się głośniej drzwi wiodące z hotelowego korytarza, i nie wszedł przez nie kamerdyner przed półgodziną wysłany przez pana swego na miasto.
— Pani Ewa Dembielińska... — wymówił sługa zatrzymując się o kilka kroków od sofy.
Na dźwięk jego głosu, a może wymówionego imienia, Anatol wyprostował się, cała twarz jego zmieniła wyraz, i z chmurnej stała się nagle promieniejącą.
— Pani Ewa Dembielińska, kończył służący, życzy sobie widzieć jaśnie wielmożnego pana o godzinie szóstej wieczorem.
— O szóstej, — jakby machinalnie powtórzył Anatol, — o szóstej! a któraż godzina teraz?
— Niespełna druga! — odparł kamerdyner spoglądając na swój piękny zegarek, którym pysznił się widocznie.
Wyraz zdziwienia odbił się na twarzy młodego człowieka, czarne brwi jego podniosły się lekko w górę, oczy utkwiły w twarzy lokaja.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.