Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

i pół woni. Przy niej spoczywał po ciężkich trudach, w oczach jej szukał tej trzeźwiącej, ciepłej poezji, któraby już nadal iść mogła w życiu jego, ręka w rękę ze wspaniałą wiedzą; z ust jej oczekiwał tego wielkiego wyrazu, który wymówiony przez ukochaną istotę, wstrząsa do głębi każdem gorącem sercem i zdwaja jego siłę.
Człowiek ten po raz pierwszy może w życiu myślał o swem własnem, egoistycznem szczęściu; po raz pierwszy może stracił na chwilę z oczu poważne oblicze mądrości, i wykrzywioną różnemi cierpieniami i kalectwami, lecz dla niego świętą i ukochaną budowę ludzkiego społeczeństwa. On szczęście to, wytchnienie, poezję, spokój błogi ze zdwojonem serca biciem złączony, ujrzał w tej kobiecie, o której myślał że jest wcieleniem słodyczy, poezji, spokoju...
Czy dobrze widział, gdy w kobiecie tej ujrzał to wszystko? Czy wzrok jego nie patrzył na nią z za tej mgły marzenia, która przysłaniała go tak często? Czy nie popełniał on tym razem jednej z tych omyłek, które nie kończą się już jak inne wesołym uśmiechem, ale rzucają na serce wielki ból i ciężar?
Co pewna, to to, że hrabia prądem własnych myśli i marzeń zaniesiony do willi swej pięknej sąsiadki, przebywał tam długo, bardzo długo. Hegle, Humboldty, Herschle i Długosze, patrzyły nań z biura opuszczone i nieruchome; stary zegar dygo-