Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

tał mu nad głową, opowiadając niby jakieś dzieje i gadki, lub prawiąc gderliwe nauki i morały; wielka lampa płonęła, cicho plotąc po ścianach i suficie wieńce białych szlaków i przezroczystych cieni, — a hrabia siedział przy swem biurze zamyślony czy zamarzony, z twarzą rozpromienioną pięknem światłem głębokiego uczucia, z oczami które jasne w tej chwili, przezroczyste jak u dziecka, gorące jak u młodzieńca, zdawały się obejmować szeroki, promienny krąg wiary, miłości i nadziei.
Późno już było gdy hrabia powstał, postąpił parę kroków w głąb pokoju, i stanął przed wiszącym nad łożem portretem. Matko, — rzekł zcicha, — ja tę kobietę kocham bardzo! Widok jej jest światłem moich oczu, głos muzyką moich uszu! Ja ujmę ją za rękę, i powiodę z sobą w te cudne światy czynu i nauki, w których sam przemieszkiwam oddawna! Ona pójdzie zemną wszędzie, wszędzie, pod stropy gwiaździste, w otchłanie oceanów, w topiele serc ludzkich, w zamierzchłe wieki przeszłości! Ona wejdzie zemną w dom naddziadów moich, i będzie pięknością jego, koroną, spokojem, poezją i miłosierdziem. Ona matko zasiądzie na twojem miejscu, i stanie się tobie podobną — dobrą jak ty byłaś, i jak ty mądrą!