— Chrześcjanin — z niezmąconą spokojnością odparł Suszyc.
Rycz rzucił się znowu gniewnie; nic jednak nie powiedział, tylko zamyślił się.
— Słuchaj — rzekł po chwili, — zmówiłeś się z tym człowiekiem ażeby mię oszukać, i dla tego nie chcesz powiedzieć mi jego nazwiska.
— Sam nie wierzysz w to co mówisz odparł zagadniony. Czyliż nie będziesz mię miał w swej mocy?
— To prawda. Dla czegoż więc nie chcesz powiedzieć mi, kto jest ten człowiek....
— Po co tu długo o tem mówić? — tonem znudzenia odrzekł Suszyc. Oto po prostu, nie chcę aby nazwisko to znajdowało się w twojej mocy.
— Cóż to? — zjadliwie zaśmiał się Rycz, — miłość bliźniego?
— Być może — zimno odrzucił Suszyc.
— Pst! — syknął Rycz, — myślę raczej, ze jestto miłość samego siebie. Chcesz na swoją rękę posiadać krówkę, którą będziesz doił?
— Być może — tym samym tonem co poprzednio powtórzył Suszyc.
Tak rozmawiając dwaj ludzie znaleźli się tuż pod ścianą pustej kamienicy. Stanęli. Księżyc od kilku chwil ukrył się znowu za chmurami; otaczała ich zupełna ciemność.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.