Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

których siadywali urzędnicy, stawiając półpołamane na miejsce połamanych zupełnie — i kałamarze w których nazbierało się już tyle śniedzi i pleśni atramentowej, że wyczyszczenie ich mogło zaliczyć się do rzędu tych zadań, którym najprzemyślniejszy nawet umysł ludzki i najdzielniejsza ludzka ręka sprostać nie mogą.
Ale wszystkie te zmiany i fluktuacje zachodzące w najobszerniejszem biurze miasta N., nie tyczyły się bynajmniej pana Walerego. On nie ruszał się wcale z miejsca, na którem był zasiadł w dniu rozpoczynającym szereg dziewięciu tysięcy następnych dni; nie zmieniał ani stanu, ani sali, ani krzesła ani kałamarza. Utrzymywano nawet, że przez trzydzieści lat pisał on jednem piórem, i że stół za którym siadywał, zaznaczony był małą okrągłą wklęsłością w tem właśnie miejscu, kędy on przez ciąg siedmdziesięciu dwóch tysięcy godzin opierał niezmiennie łokieć swej ręki.
I ta tylko w ciągu trzydziestu lat upłynionych w położeniu pana Walerego zaszła zmiana, że pensja jaką pobierał, wynosząca stale przez pierwsze lat piętnaście około pięćdziesięciu złotych miesięcznie, przez drugie lat piętnaście wynosiła również stale około sta złotych na miesiąc. Zmiana ta dzieląca zawód pana Walerego na dwie epoki spowodowana była tem, że zwierzchnicy jego po upływie czterech tysięcy pięciuset dni, spostrzegli