dóbr i dostojeństw, mówił w najzupełniej dobrej wierze, sam i zapewne sam jeden na świecie, ale za to z mocą niepokonaną, wierząc w prawdę słów swoich. Jedynem jego za biurowem zatrudnieniem było rysowanie fantastycznie rozgałęzionych drzew genealogicznych, i pisanie nieskończonej liczby listów i próśb, w których pan Walery jak najdokładniej starał się udowadniać prawa swe do tytułu niemieckich książąt Rorenstaubów, i dóbr przynależnych dostojnej tej rodzinie, której on jedynym i ostatnim mienił się potomkiem, a zatem i spadkobiercą. Listy te i pisma pan Walery chował starannie w wielkiej tece skórzanej, którą nosił wszędzie z sobą, nierozstając się z nią nigdy, nawet gdy kładł się do snu, bo wtedy umieszczał ją pod poduszką.
— Co to nosisz w tej tece? — pytali go koledzy, gdy wchodząc do biura składał drogocenny swój ciężar na stole przy którym pisał. — Dokumenty — odpowiadał z powagą.
W miarę jak teka napełniała się a raczej przepełniała, pan Walery niszczył znajdujące się w niej pisma, poczem zajmował się pisaniem innych, które niebawem temu samemu ulegały losowi. — Dla czegoś podarł list ten? — pytali go obecni przy operacji niszczenia. Pan Walery prostował się, poprawiał sztywny kołnierz który mu dochodził do uszu, i od-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/299
Ta strona została uwierzytelniona.