Pan Walery wzdrygał się jak przy zetknięciu z gadem.
— Nie mów mi o tem bezeceństwie, mówił, ręka Metternicha wykreśliła ztamtąd nazwisko mojej familji.
— A cóż znowu Metternich miał takiego do pana i pańskiej familji, że wam tak psuł wszystkie szyki?
Tu pan Walery przybierał tajemniczą a zarazem uroczystą minę. Pochylał się do ucha tego z kim rozmawiał, i zlekka oglądając się jakby nie chciał być podsłuchanym, szeptał: — Habsburgi! rozumiesz? Starsza linja Habsburgów dziedziczy po Rorenstaubach. Franciszek Józef... o!... — Cóż Franciszek Józef? co? pytał tamten dławiąc się śmiechem. — Co? powtarzał pan Walery, ten pałac w którym mieszka, wiesz? do mnie należy! Łóżka alabastrowe, złota kołyska w której kołysano moją matkę...
Na tem kończyła się zwykle rozmowa, bo słuchacz pana Walerego uciekał z obawy, aby mu nie parsknąć śmiechem.
Tymczasem pan Walery marząc o pałacu swoim uzurpowanym przez Franciszka Józefa, o znajdujących się w nich alabastrowych łóżkach, złotej kołysce, i wielu innych równie pięknych, drogocennych a nie bywałych rzeczach, zadawalał się wielce skromnem mieszkankiem, położonem przy jednej z najwęższych uliczek miasta, uliczek, które śmiało
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/302
Ta strona została uwierzytelniona.