Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie jego mienie prawem silniejszego — pan Walery tedy zamierzający tego jeszcze wieczora list ten napisać, usłyszawszy żądanie córki, stanął przed nią nieco zafrasowany. Walka przecież pomiędzy chęcią co najprędszego rozpoczęcia fantazyjnej korespondencji z sułtanem, a niemniej silną chęcią dogodzenia Monilce, trwała w panu Walerym krótko. — To dobrze, rzekł, po obiedzie pójdziemy za miasto.
— Weźcież państwo i mnie ze sobą! ozwał się za Monilką świeży jak młodość, a wesoły jak wiosna głos męzki.
Monilka odwróciła się i ujrzała dobrego swego znajomego, Kaźmierza Chmurskiego. Uśmiechnęła się i skinęła główką przyzwalająco. — Pójdziemy we troje! — Nie, — zawołał Kaźmierz, — pójdziemy we czworo, bo i Sylwester pójdzie także.
I poszli we czworo za miasto, na szeroką zieloną łąkę, na której pasły się żółte trzody i kwitło mnóstwo różowej koniczyny, i liljowych polnych astrów i białych nieśmiertelników. Sylwester, nieodstępny przyjaciel Kaźmierza, szedł z panem Walerym słuchając opowiadań jego o Rorenstaubach i intrygach Metternicha, skierowanych przeciwko dostojnej tej rodzinie, a myśląc o pewnej młodziuchnej istocie ze światłoczarnemi oczami, której imię było Salunia, a przydomek Piękna, a którą on, Sylwester, godząc imię z przydomkiem, w myśli swej nazywał piękną Salunią.