spędzone z nieodżałowaną małżonką, znalazł się o tysiąc mil odtrącony od swych książęcych marzeń, i często podnosił rękę aby otrzeć łzę cisnącą się do oka. Monilka i Kazimierz siedzieli naprzeciw siebie, i wsłuchani w podniosłe myśli i melodyjny rytm poezji spotykali się oczami ile razy wzrok podnieśli. Szafirowe oczy dziewczyny powlekły się mgłą wilgotną, źrenice młodzieńca gorzały w złotym promieniu. Kiedy nareszcie północ wybiła i dwaj przyjaciele powstali aby pożegnać gospodarzy, malutka rączka Monilki znalazła się w dłoni Kazimierza, który po raz pierwszy przycisnął ją do ust.
Proste te sceny były początkiem tej tajemniczej nici wzajemnego pociągu, która poczęła odtąd rozsnuwać się pomiędzy dwojgiem młodych ludzi. Byłoto niejako świtanie młodego ich uczucia, powstałe pod okiem pogodnego słońca, śród zapachów polnych kwiatów, przy łagodnie kołyszącym rytmie poezji. Czy uczucie to miało już i nadal rozwijać się w promieniach słonecznych, ręka w rękę z kwiatami życia i poezją? Byłoto pytanie nad którem zastanawiał się może Kazimierz, ale nie zastanawiała się Monilka. Ona tylko czuła, że od owego wieczora było jej weselej na świecie jak wprzódy; przestała nawet tęsknić do słońca, ptasząt i zieloności, a tęskniła wtedy tylko, gdy długo nie widziała Kazimierza.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/316
Ta strona została uwierzytelniona.