żowy pyszczek z gęstwiny jej włosów, przytknął go kilka razy do ospowatych i gąbczastych policzków p. Walerego.
— Jak się macie! jak się macie! — mówił pan Walery wyrażając się w liczbie mnogiej, jakby powitanie swe zwracał zarazem do córki i jej ulubieńca Burka.
— Dobrze się mamy ojczulku! — zaszczebiotało dziewczę tuląc białą twarzyczkę do piersi ojca; jesteśmy zdrowi, weseli, przygotowaliśmy dla ciebie smaczny obiadek. Na pierwsze będzie barszczyk... — Na drugie mięsko, mięsko! — zamiauczał Burek, twardym i zimnym pyszczkiem uderzając o brodę p. Walerego.
Pan Walery pocałował córkę w czoło i włosy, pogładził kota, poczem zdjąwszy swe palto, z rodzajem uszanowania złożył tekę na starym, między oknami umieszczonym biurku, i zasiadł na również starej, bardzo tanim lecz czystym dryliszkiem pokrytej sofie. Przed sofą stał stół czyściutko nakryty grubym białym obrusem, z talerzami i szklankami, o połysk i przeroczystość ubiegającemi się ze źródlaną wodą napełniającą karafkę. W pokoju panowało smutne szare światło, bo i dzień był pochmurny, i wysoki przeciwległy parkan zaciemniał niewielkie okienka; ale umysł biednego spracowanego kancelisty używać musiał w tej chwili błogiego spokoju i zadowolenia, bo obu łokciami
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/320
Ta strona została uwierzytelniona.