oparty o stół, toczył wzrokiem do koła i uśmiechał się.
Po ośmiu godzinach nieustającej ani na sekundę pracy biurowej, każdy p. Walerego powrót do domu dawał mu chwilę zupełnego wytchnienia, bezchmurnego zapomnienia o wszystkiem, i o tych nieskończonych szeregach wierszy, które przez całe życie przepisywał i przepisywał, nigdy przepisywania ukończyć nie mogąc; i o tych prześladowaniach, intrygach i podstępach, które stały mu na przeszkodzie w ambitnych marzeniach osiągnięcia tytułu książęcego i dóbr doń przywiązanych.
— I cóż tam, ojczulku — szczebiotała Monilka napełniając talerz ojca kurzącym się barszczem, — co tam się dziś w twojem biurze robiło, co się mówiło?
— Moje dziecko — odpowiedział p. Walery niosąc do ust pierwszą łyżkę zupy, — w biurze nie robi się nic i nie mówi tylko się pisze!
— Ależ ojczulku — zarzuciło dziewczę, — alboż pisać to nie znaczy robić?
Pan Walery przełknął łyżkę barszczu i popatrzył na córkę. Kwestja tożsamości pisania i roboty nie była snać rozwiązaną w jego umyśle. Dla niego, pisać, znaczyło to siadać za stołem o ósmej godzinie z rana i wodzić piórem po papierze do czwartej popołudniowej; z tem zaś wodzeniem pióra p. Wa-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/321
Ta strona została uwierzytelniona.