lery tak zrósł i zżył się, że już nie umiał określić czy spełniał i jakąby przez to spełniał robotę.
— Pisać, moje dziecko, — zaczął z powagą — znaczy to... pisać...
Ale przerwał mu wykrzyknik córki. — Psik Burek! po co sadzasz pyszczek do talerza! oparzysz się! czy nie możesz poczekać aż ostygnie!
— Chcę jeść — zamiauczał kot, ząbkami i łapkami czepiając się sukni Monilki, z której go ztrząsała.
— Poczekaj! — odpowiedziała mu jego pani, wiesz dobrze, że dostaniesz, po co się naprzykrzać?
Burek zrozumiał i usiadł u nóg jej spokojnie, od czasu do czasu tylko, jakby dla lepszego przypomnienia się, miaucząc zcicha i pomrukując głośno.
— Ojczulku — ułatwiwszy się z Burkiem zaczęła dziewczyna, — kogoś tam ojczulek widział w biurze?
— Wszystkich — odpowiedział pan Walery.
— Ale kogóż?
— No, wszystkich.
— Ale któż przy ojczulku najbliżej siedział?
— A no, jak zawsze, p. Józef.
— A za p. Józefem?
— Pan Ignacy.
— A za panem Ignacym?
— Nudzisz mię moje dziecko! no, wszyscy wielu nas tam było, siedzieliśmy jeden za drugim!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/322
Ta strona została uwierzytelniona.