o parę kroków. Oczy jej z wyrazem trwogi pobiegły za okno, jakby ztamtąd wyglądały pomocy i wyswobodzenia. Nagle zajaśniała w nich wielka radość. Wązkim zaułkiem bardzo blizko okna do którego przycisnęła się dziewczyna, szparkim, swobodnym krokiem przechodził wysoki, smukły mężczyzna. Monilka na widok jego przykleiła niemal do szyby twarz pobladłą przed chwilą, i palcem uderzając po szkle zawołała. — Panie Kazimierzu! — Panie Kazimierzu!
— Idę! idę — odpowiedział z za okna głos świeży i wesoły, a po chwili słychać było stuknięcie furtki zamykającej się za wchodzącym na dziedziniec mężczyzną.
Monilka odetchnęła z głębi piersi, a kiedy odwróciła się od okna, Rodryga nie było już w pokoju. Natomiast wchodził tam Kazimierz. Podał rękę dziewczynie, i uścisnąwszy ją serdecznie rzekł zaraz.
— Co się stało panu Rodrygowi? spotkałem się z nim w sieni, ale nie przywitał się nawet ze mną, a miał minę człowieka tak rozgniewanego, jakby chciał bić wszystko co napotka na drodze.
Monilka nie odpowiadała przez chwilę, chmura niezadowolenia czy zasmucenia leżała na jej czole.
— Cóż się tu stało? — niespokojnie trochę powtórzył Kazimierz, — Rodryg wybiegł ztąd zły i drżący cały, pani jesteś smutną, co się tu stało?
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/340
Ta strona została uwierzytelniona.