nego szczęścia. Rozmawiali tak z sobą długo, ręce ich były splecione, oczy tonęły w sobie wzajem.
— Ojczulek pozostanie zawsze z nami, nieprawdaż? — szeptała Monilka.
— Tak, tak, najdroższa moja, będziemy go kochać oboje, pielęgnować; pracować dłużej mu nie pozwolimy! damy mu co najwięcej miłości, ciepła i słońca!
— O słońca! słońca! — w mieszkaniu naszem dużo będzie słońca; nieprawdaż?
— Tak moja jedyna, aby przyświecało tobie wtedy gdy ja oddalę się do mojej pracy. Znajdziemy sobie mieszkanko, przez którego okna słońce zaglądać będzie od rana do zmroku...
— Z ogródkiem choćby niewielkim, z kilku zielonemi drzewami....
— I z chórem ptasząt, których świergot tak lubisz...
Rozmowa urwała się nagle. Do pokoju wszedł p. Walery. Przez chwilę stał pochylony nieco naprzód, starając się rozpoznać twarz młodego mężczyzny, który powstawszy na jego powitanie znalazł się w cieniu.
— Monilko! moje dziecko kochane! — rzekł, — jakże ty tu gości przyjmujesz po ciemku! zapalże lampę.
Ale Monilka nie czekała rozkazu; zaraz przy wejściu ojca poskoczyła do okna, a zaledwie p. Wa-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/345
Ta strona została uwierzytelniona.