Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/349

Ta strona została uwierzytelniona.

Kazimierza miły, cichutki obrazek, z którego wychyliła się ku niemu różowa uśmiechniona główka drobnej dzieciny. Obojgu młodym ludziom serca uderzyły mocno, a oczy mgliły się miłością, nadzieją i szczęściem.
Pierwsza myśl Monilki oderwała się od miłej rzeczywistości i cofnęła się o godzinę. Rodryg wyjednał wyższą posadę dla jej ojca, był więc dobrym, i starał się byt im ułatwić, a ona wtedy właśnie wyrządziła mu przykrość.
— Kazimierzu! — półgłosem wymówiła, — doprawdy, ja sama niewiem... czy nie za szorstko może odmówiłam p. Rodrygowi.
Młody człowiek uśmiechnął się ze skrupułów ukochanej.
— Nie mogłaś uczynić inaczej, droga moja — odpowiedział; skoro nie kochasz go, powinnaś była powiedzieć mu prawdę otwarcie i bez wahania się.
Pan Walery ocknąwszy się ze swej zadumy, słuchał uważnie półgłosem zamienianych słów młodej pary. Rysy jego uroczyście nastrojone drgnęły wyrazem niepokoju, oczy poczęły szybko bardzo przebiegać z twarzy Monilki na twarz Kazimierza. Młodzi ludzie nie widzieli tego, i rozmawiali z sobą dalej w ten sam poufały sposób. Pan Walery prostował się coraz więcej, i odchrząknął parę razy,