— A jakimto sposobem stać się może, Naczelniku, abyś mię ojcem mógł nazywać?
— Jeżeli oddasz mi pan rękę swej córki, o którą cię proszę — dokończył Kazimierz.
Serdeczna radość zajaśniała na całej twarzy p. Walerego; uczynił takie poruszenie, jakby chciał roztworzyć ramiona i ogarnąć niemi dwoje młodych ludzi. Powściągnął się jednak, i raz jeszcze prostując się uroczyście wymówił:
— Ręka mojej córki jest.... ręką mojej córki. Jeżeli ona odda ci ją sama, to ja....
— Uczyniłam to już, mój ojcze! — zawołała Monilka podając rękę narzeczonemu.
— A to co innego! — zawołał z kolei p. Walery, i siadł na krzesło z promieniejącą twarzą i roztwartemi ramionami.
Monilka klęczała u jego kolan, Kazimierz ściskał serdecznie obie jego ręce.
— Niech was Bóg błogosławi! — mówił p. Walery, — niech was Bóg błogosławi drogie, najlepsze moje dzieci. Nic więcej wymówić nie mógł. Zwiędłe, pomarszczone wargi jego drżały od wzruszenia; spracowane czoło rozpogodziło się i zajaśniało, oczy pływające w wilgoci, zwolna tym razem przesuwały się z podniesionej ku niemu twarzy córki na pochyloną twarz jej narzeczonego. — Moje dzieci! — wyrzekł jeszcze po chwili milczenia — od owego dnia, w którym do tego samego mieszkania wprowadziłem
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/351
Ta strona została uwierzytelniona.