— Nie miałeś poco przychodzić! mrukuknął doń Rycz, u mnie dziś gości niema.
— Wiedziałem o tem, — odparł Rodryg stając naprzeciw gospodarza; — tym razem przyszedłem aby pomówić z tobą o interesie.
— Czy co nowego zaszło? Zapytał Rycz podnosząc na niego swoje nieufne, żarzące się oczy.
— Nie, nic nowego! ale mnie pilno... jabym chciał załatwić to jaknajprędzej.
— Ho, ho! — stłumionym przez ostrożność głosem wykrzyknął Rycz, — w młodej dziecinie nauka słynie! Ojciec twój niechciał cię wcale przypuszczać do tego interesu przez wzgląd na twoją młodość, a ty nas jeszcze napędzasz. No dobrze, dobrze, ale czy jesteś pewnym że potrafisz zrobić to, co do ciebie będzie należało?
— Róbcie tylko swoje, a o mnie się nie troszczcie. Co wziąłem na siebie tego dokonam — syczącym szeptem zapewnił Rodryg.
— Pamiętaj o tem, że trzeba tam dobrze wplątać jednego przynajmniej człowieka, — mówił Rycz, wpatrując się w twarz swego towarzysza.
— Ja z jednego potrafię uczynić dwóch — szepnął do siebie Rodryg.
Ojciec i zięć... dodał ze stłumionym wewnętrznym chichotem, a głośniej nieco wymówił:
— Słuchaj Rycz! czyby ci się podobało złapać dwie ryby na jednę wędkę?
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/355
Ta strona została uwierzytelniona.