kładał i rozjaśniał przyszłemu teściowi zadanie, które samo przez się nie miało w sobie nic wielce trudnego; ale p. Walery po kilkochwilowem uważnem słuchaniu tracił zupełnie wątek myśli. Zaniepokojone oczy jego poczynały przebiegać z nadzwyczajną szybkością z twarzy młodego człowieka na karty roztwartej przed nim księgi. — Wiem, wiem, rozumiem, — wymawiał usiłując wyprostować się i przybrać uroczystą minę; ale z twarzy jego zmieszanej, niespokojnych oczów i ust otwartych poznać można było, że nic wcale nie wiedział i nie rozumiał. Kazimierz zaczynał spostrzegać, że przyjdzie mu obchodzić się bez pomocnika, i pełnić samemu robotę za dwóch. Spostrzeżenie to nie gniewało go wszakże ani martwiło. P. Walery był przecie ojcem jego ukochanej; on sam zaś posiadał dosyć młodości, sił, zdrowia i zdolności, aby módz pracować za siebie i za tego niedołężnego starca, dla którego poczuwał przywiązanie zmięszane z litością. Ale p. Walery sam dręczył się najbardziej poczuciem swej nieudolności. — Wiesz co naczelniku — mówił do Kazimierza, którego upierał się nazywać tym tytułem, — wiesz co, tak mi jakoś niedogodnie na tem nowem miejscu, że poszedłbym niezawodnie do p. Prezesa i prosił o przywrócenie mię na dawne, gdybym nie był pewnym że awans mój wynikł z rozporządzeń pochodzących z wysoka... z daleka... Już ja wiem z kąd
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/359
Ta strona została uwierzytelniona.