nia i niepokoje umysłu. Łatwowierny i dający sobą powodować jak dziecię, podnosił głowę, prostował się, chrząkał i mówił:
— Ależ tak, tak, naturalnie że się nauczę, naturalnie że nabędę wprawy i znajomości rzeczy... I cóż tam znowu tak ważnego! przecież trzydzieści lat służę, to i oswojony jestem ze wszelkiemi biurowemi zajęciami. Tylko widzisz naczelniku, z początku to trochę przytrudno, a zresztą ten mój dawniejszy kałamarz, wiesz, taki był wygodny, że już drugiego takiego na świecie niema... Krzesło tu także zawysokie; tamto było daleko niższe, a przecie ja nie ułamek — to mi z wysokiego siedzenia trudno pisać...
Młody kancelista który zajął trzydziestoletnie miejsce p. Walerego, słysząc go raz mówiącego w ten sposób, powstał i jedną ręką wziąwszy krzesło, drugą stary kałamarz, przeniósł je przez całą szerokość sali ku stołowi, przy którym siadywali regestrator i jego pomocnik. — Co to? na co to? zapytał p. Walery zrywając się na równe nogi, i stając w całej swej wysokości.
— Niech panu służą! — nieśmiało wymówił młodziutki kolega na dnie zaledwie liczący czas biurowej swej służby; a uczyniwszy zamianę krzeseł i kałamarzów, wrócił na swoje miejsce. Oczy p. Walerego promieniały radością.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/362
Ta strona została uwierzytelniona.