— Dziękuję, dziękuję, — mówił do odchodzącego kolegi. Lecz tknięty nagłą myślą, zwrócił się do Kazimierza z zapytaniem. — Ale czy to wolno? — Co takiego? — zapytał nawzajem Kazimierz, który zagłębił się już był w swej pracy.
— Robić taką zamianę krzeseł i kałamarzów — rzekł p. Walery.
— Wolno! wolno — potwierdzili chórem najbliżej siedzący urzędnicy.
Pan Walery opadł na krzedło, i kilka minut siedział wyprostowany, nieruchomy, ze wzrokiem wlepionym w stary kałamarz, zdający się czarnym swym zapleśniałym otworem także patrzeć na niego i mówić: „czy pamiętasz”? W istocie, na widok tego nieodstępnego towarzysza lat długich, przed oczami p. Walerego przesunął się cały szereg dziewięciu tysięcy dni, siedmdziesiąt dwóch tysięcy godzin, — szereg długi, jednostajny, pochmurnie i powoli kroczący, który jednak był całą jego przeszłością. Przypomniał sobie dzień, w którym patrząc na ten kałamarz, zadawał sobie w myśli niespokojne pytanie: czy panna Monika, ta brzydka, trzydziestoletnia p. Monika, która mu wydawała się przecież aniołem piękności i młodości, zgodzi się zostać jego żoną? i jak nazajutrz przyszedłszy w to samo miejsce i spojrzawszy na ten kałamarz, pomyślał sobie: zgodziła się! Był wtedy tak szczęśliwym
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/363
Ta strona została uwierzytelniona.