odpowiedziały z różnych stron sali na głośny wykrzyknik p. Walerego, wesołe przyjazne głosy.
Pan Walery ocknął się, i powiódł wzrokiem do koła.
Naprzeciw niego siedział Kazimierz, i patrzył nań wpół z przywiązaniem, wpół z wyrzutem; dalej nieco Sylwester temperując pióro usmiechał się pod gęstym czarnym wąsem, dalej jeszcze przy innym stole pp. Józef i Ignacy klaskali w dłonie i śmieli się życzliwie; pełen powagi, pulchny, rumiany pan naczelnik stołu, kiwał głową przyjaźnie, jakby z góry zapraszał się na wesele; nawet młodziutki kancelista który przed chwilą tak uprzejmą dokonał zamianę krzeseł i kałamarzy, wychylał z za stosu papierów zarumienioną twarz z nieśmiałym na ustach uśmiechem. Jeden tylko z kolegów p. Walerego pracujących z nim razem w wielkiej sali o żółtych ścianach, przygryzł wargę do krwi, i udając że nie słyszy, nizko, bardzo nizko pochylił nad stołem brzydką twarz nawpół orzuconą twardemi bezbarwnemi włosami. Ale p. Walery nie spostrzegł wcale nagłej bladości, jaką wykrzyk jego oblał rysy siedzącego przy samej ścianie kolegi, a widząc dokoła same tylko wesołe twarze i życzliwe uśmiechy, uśmiechnął się także, i wszystkich obecnych począł do koła obdzielać bardzo poważnemi, lecz zarazem i uprzejmemi ukłonami.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/367
Ta strona została uwierzytelniona.