— Za pozwoleniem — zawołał za nim pan Walery podnosząc się z krzesła, z widoczną niespokojnością.
— Służę panu — zwrócił się doń Rodryg z uprzejmą grzecznością.
— Widzisz pan — zaczął jąkać się stary kancelista, w nieobecności naczelnika... ja nie wiem...
— W nieobecności regestratora pan jako jego pomocnik, jesteś jego zastępcą...
— Tak, tak; wiem... ale bo... widzisz pan... ja nie wiem jak tu... co tu... Czy nie można tego odłożyć do jutra?
Rodryg uśmiechnął się.
— Niepodobna, panie; takie sprawy nie cierpią najlżejszej zwłoki. Mógłbyś pan ściągnąć kłopoty sobie i panu Chmurskiemu.
— Niech pan Bóg broni żebym ja Kaziowi miał sprawiać kłopoty — zawołał pan Walery. — Tylko że jak to... ja bo widzisz pan, od kilku dni dopiero...
Zmieszanie pan Walerego było wielkie. Jąkał się, oczy jego z przerażającą niemal szybkością biegały z przedmiotu na przedmiot, ręce dotykające z lekka papierów drżały. Nagle błysk radości rozjaśnił skłopotane oblicze biednej maszyny do kopjowania. Przyszła mu do głowy myśl zbawcza.
— A! — zawołał zrywając się z krzesła — pójdę po niego, idę! biegnę! niech wróci i sam zrobi co trzeba.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/378
Ta strona została uwierzytelniona.