nej rozmowy dwojga młodych, ogarniał wzrokiem obie piękne ich głowy, a zwiędłe usta jego uśmiechały się tak szczerze i serdecznie, jakby powtarzały z poetą: „Swięć się, święć się wieku młody“. Zapomniał w tej chwili o istnieniu nawet na świecie biura o wielkich żółtych i wilgotnych ścianach. Szczęście jedynaczki jaśniało teraz przed nim jak djament nieskazitelny, w słonecznych blaskach skąpany, a usuwający w cień zapomnienia wszystko co nim nie było. Najsroższe nawet tortury nie zdołałyby już odtąd wydobyć z pana Walerego zeznania o numerach, tytułach i treści tych urzędowych aktów, jakie przed godziną zaregestrowanemi przezeń zostały w wielkiej biurowej księdze. Zapomniał o nich najzupełniej, a jeśli miał jakiekolwiek wyobrażenie o dzisiejszej swej robocie, to chyba takie, że maszyna do kopjowania skopjowała tam coś dzisiaj tak jak przez szereg poprzedzających dziewięciu tysięcy dni kopjować była nawykła. — Ale jeśli pan Walery nie rozumiał swych nowych czynności, to popielaty Burek nie miał najmniejszego pojęcia o poezji. Jemu zapachniał bardzo mile różowy barszczyk, który służąca tylko co postawiła na stole; to też uczepiwszy się sukni swej pani póty szamotał nią na wszystkie strony i miauczał i twardym pyszczkiem uderzał o drobną jej stopę, póki nie ocknęła się z zadumy w jaką pogrążały ją piękne, tonące w jej spojrzeniu oczy
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/384
Ta strona została uwierzytelniona.