Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/398

Ta strona została uwierzytelniona.

Rodryg głęboko zamyślony, z rękami w kieszeniach i wzrokiem wlepionym w ziemię wszedł w głąb domu, i zastukał zlekka do drzwi pokoju ojca. Odpowiedziano zaproszeniem do wejścia.
Suszyc siedział jak zwykle nad swem biurem zarzuconem papierami, ale pióro na którem dawno zasechł atrament i kałamarz zamknięty — dowodziły, że dnia tego nie oddawał się zmudnej swej i utrudzającej robocie kopjowania cudzego pisma. W pokoju zimno było, na ścianach świeciły zielonawe plamy wilgoci. Twarz Suszyca powleczoną też była zimniejszym jeszcze niż zwykle wyrazem. Zwiędłe czoło jego wyglądało jakby zesztywniałe i kamienne, a tylko na samym dnie zapadłych światłoszarych źrenic, paliły się i migotały blade i niespokojne iskry. Zwrócił głowę ku wchodzącemu synowi, oparł się plecami o poręcz starego fotelu, i siedział nieruchomy, jakby oczekiwał pierwszego słowa, sam nie chcąc lub niemogąc go wymówić.
Rodryg stanął przed ojcem, oparł rękę na krawędzi biura, i podnosząc zwolna ciemne, nerwowo drgające powieki, wymówił zwykłym swym bezdźwięcznym głosem:
— Uczyniłem wszystko co do mnie należało. Fałszywy dokument zaregestrowany dziś został w urzędowej księdze, ręką głupca i niedołęgi, i wysłany pocztą do stolicy.