— Złoto — przerwał Suszyc powstając — czym ja złota pragnął? Naco mi ono? co ono ze mnie uczyni teraz... teraz gdy wszystko we mnie do ostatniej fibry ciała i ducha sterane, zmartwiałe...
— A więc po cóż było czynić to, cóś uczynił? — zapytał syn.
— Po co? — odpowiedział ojciec, i drżącą trochę rękę wyciągnął ku zamkniętym drzwiom bawialnego pokoju — posłuchaj!
— I cóż tam takiego? — wzruszając ramionami wymówił Rodryg — kobiety kłócą się pomiędzy sobą, hałasują, nic więcej nie słyszę, i niczego mię to nie uczy.
— Przed chwilą — mówił Suszyc jakby nie zważając na słowa syna — najmłodsza siostra twoja wypowiedziała tam okropną, straszną prawdę... Spekulacja... rachuba wszędzie... we wszystkich ich głowach i sercach... nędza moralna przerażająca... Być może, iż jest w tem wielka moja wina... to pewne, że ja chcę, aby przed końcem życia mego przynajmniej dom mój wyprzątniętym był z brudów i nędzy... chcę otrząść się z błota, które oblepiło mię od stóp do głowy... chcę, aby ustał ten hałas który tam słyszysz, hałas o co? o pieniądze! Chcę spokoju... wytchnienia... rozumiesz?
Rodryg uśmiechnął się. — A więc chcesz złota ojcze, boć przecie złotem tylko pokryć można błoto.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/401
Ta strona została uwierzytelniona.