— Ale ty — mówił dalej Suszyc — ty jesteś młody; na karku twoim nie siedzi sześć osób głodnych, nieubranych, nieobutych, sześć par rąk nie zagłębia się w twoich kieszeniach. Trzydzieści lat wojny prowadzonej z młynami nie stargało twojej głowy i twojego sumienia... Kiedy byłem w twoim wieku, miałem iskrę w sercu... potem zgasła... miałem dobre chęci... rozleciały się po świecie... byłem najpewniejszym że zawsze będę uczciwym... omyliłem się... Kiedy byłem w twoim wieku, nigdybym w podobnej sprawie palców nie umoczył... Pocoś to uczynił? czym ci choć słowo o tem powiedział? Jam sądził, że o niczem nie wiesz; a gdybym dowiedział się że jest inaczej, czy nie rozkazywałem ci, czy nie błagałem cię, abyś zostawił całą robotę mnie i tamtemu człowiekowi? Powiedz czy to za moim wpływem, czy z mojej winy rzuciłeś się w tę otchłań? Jeżeli odpowiesz tak! skłamiesz, skłamiesz ohydnie, bezczelnie. Ja nie chciałem aby mój syn... Wielki Boże! Wszak tu w piersi mojej jest jeszcze uczucie jakieś...
Słowa te cisnęły się na usta Suszyca z niepowstrzymaną gwałtownością, podobne do potoku, który długo hamowany w swym pędzie, przerywa nakoniec wszystkie tamy. W głosie jego było cóś błagającego wtedy, gdy nalegał na syna, aby zdjął zeń odpowiedzialność za dokonaną przez się zbrodnię. A gdy trzęsącą się ręką uderzając o pierś
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/402
Ta strona została uwierzytelniona.