Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/403

Ta strona została uwierzytelniona.

swą zawołał, że jest w niej jeszcze uczucie jakieś, brwi jego podniosły się w górę jak u człowieka uderzonego gromem niespodziewanego dla siebie odkrycia, a postać wyprostowała się niby ostatkiem dumy człowieczej godności.
Ale Rodryg stał przed nieszczęśliwym ojcem swym, wstrząsanym od stóp do głowy gwałtem najsroższych duchowych męczarni, zimny i nieruchomy, z rękami zapuszczonemi w kieszenie surduta, karkiem zgiętym, i blademi źrenicami spoglądającemi z pod brwi szydersko i lekceważąco. Po chwili milczenia wymówił:
— Przyszedłem tu ojcze, aby ci oznajmić o dokonanym fakcie. Sądziłem, że będziesz uradowany powodzeniem sprawy, i pochwalisz zręczność z jaką doprowadziłem ją do końca. Tymczasem zamiast pochwały usłyszałem wyrzuty. Jesteś niesprawiedliwym względem syna twego, który nie jest niczem innem jak tylko powtórzeniem ciebie samego, w zwiększonej naturalnie i udoskonalonej edycji.
Gdy Rodryg wymawiał te wyrazy, Suszyc stał nieruchomy, wpatrzony w twarz jego, wsłuchany w mowę. Po niespokojnym, dziwną jakąś żądzę zdradzającym wzroku jego, poznać można było, iż oczekiwał od syna jakiegoś słowa, szukał na twarzy jego jakiegoś drgnienia lub błysku — słowa żalu może, drgnienia boleści lub błysku cierpiącego sumienia. Ale gdy Rodryg przestał mówić, czoło