Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/405

Ta strona została uwierzytelniona.

na obie dłonie; człowiek ten dziwnem jakiemś ogarniony dumaniem, pozostał już tak aż do schyłku dnia bez ruchu ni drgnienia. W domu gwar przycichał stopniami, i przy zapadającym zmroku, można było widzieć trzy kobiety w towarzystwie młodego mężczyzny prowadzącego za sobą pudla, opuszczające dom, i wychodzące na ulicę w bardzo mizernych wytartych futerkach, zarzuconych na szerokie fruwające, wyfalbanowane suknie, i w przybrudnych starych szalikach okrywających głowy wystrojone w nioby, loki, kokardy i papierowe kwiaty. Strój ten odziewał dwie tylko młodsze kobiety, bo starsza miała na sobie bardzo ciepłe, dostatnie futro, z pod którego widniał wyglądający jak pancerz, atłasowy stanik ze stalowemi guzikami, a na głowie rudawe włosy, zaczesane w płaskie pasma i warkocze, przykryte wielką, bezbarwną, lecz ciepłą i wygodną chustką.
Po odejściu tych kobiet cisza zupełna zaległa wnętrze domu nad kałużą. Ciemno tam było także. W kuchni chrapała wcześnie po dziennych trudach uśpiona, jedyna sługa domu; w zimnym wilgotnym pokoju z jednem oknem wychodzącem na dziedziniec, siedział pogrążony w ciemności i nieruchomej zadumie ojciec rodziny. I tylko przez drzwi wązkiej, długiej sypialni kobiet, przeciskał się wązki promyczek skąpego światła; pochodził on od małej przyćmionej lampki, przy której z twarzą na dło-