Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/406

Ta strona została uwierzytelniona.

ni, w rannej spódniczce i pąsowym flanelkowym kaftaniku, samotna i zamyślona siedziała Piękna.
Furtka u bramy skrzypnęła, na dziedzińcu dały się słyszeć przytłumiono lecz ciężkie jakieś kroki; do ciemnego okna pokoju zastukano zlekka. Stukanie to jakkolwiek nie było zbyt głośne, od razu wyrwało Suszyca z zamyślenia. Podniósł głowę i utkwił wzrok w szybach, za któremi rysował się cień wysokiej, barczystej postaci męzkiej. Wstał i otworzył okno, przez które wnet wsunęła się głowa z czapką, krzywo włożoną na bujne, pokudłaczone włosy, i z twarzą bladą, niezdrową, więcej niż w połowie okrytą gęstym jak las, czarnym jak smoła zarostem. Para czarnych, gorejących, nieufnych oczów podniosła się z pod brwi strzępiastych na twarz Suszyca; w oczach tych świeciło brzydkie jakieś rozradowanie.
— I cóż? — ozwał się przybyły grubym choć cichym szeptem — dzieło dokonane szczęśliwie! Czy bardzo się dziś cieszysz? bo co ja, to bardzo!
Suszyc stał w otwartem oknie sztywny, z rękami założonemi na piersi; oczy zwrócił na twarz objętą ramą wązkiego okna i podnoszącą się ku niemu, ale nie dawał odpowiedzi.
— Wiesz co — mówił dalej stojący za oknem człowiek — tęgiego masz synala, niech go tam...
Na ramię mówiącego, ciężko i zwolna opadła ręka Suszyca, który rzekł: