Anatol miał odpowiedzieć na to pytanie, gdy tuż przy nim rozlała się w powietrzu delikatna woń heljotropu, i zabrzmiał miękki jak jedwab, a cichy jak tchnienie głos kobiecy:
— Christine! va rejoindre M-lle Flore!
Na dźwięk tego głosu, rumieniec długą i purpurową strugą przepłynął po czole i policzkach Anatola; potem zniknął nagle, i pozostawił po sobie tę głęboką bladość, która oznajmia, że wszystka krew namiętnie wzruszonego człowieka, skupiła się w gwałtownie bijącem jego sercu. Podniósł głowę, którą dotąd pochylał ku pięknemu dziecięciu, i oko w oko spotkał się ze stojącą o kilka kroków, panią Ewą Dembielińską. Była to postać tak smukła i powiewna, że możnaby ją wziąć nie za postać kobiecą, ale za nadpowietrzny uplot tych bladych i drżących świateł, które napełniały przestrzeń śród której się ukazała. Twarz jej o ściągłych, niezmiernie delikatnych, ale też doskonale regularnych rysach, posiadała bladość śniegu, a przezroczystość porcelany; podłużnie wykrojone oczy, powłóczysto i miękko patrzyły z za gęstej złotej rzęsy, a barwą źrenic swych iść mogły o lepsze z niezapominajkami kwitnącemi na łące, albo z rozpogodzonem niebem letniem, lub tym turkusem, który otoczony rzędami pereł, zapinał bogatą draperję stanika jej, poniżej łabędziej jej szyi. Na
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.