Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/412

Ta strona została uwierzytelniona.

figlarnie skradającego się i głęboko tajemniczego w sposobie w jaki wydobywała je z szufladki, za każdym razem oglądając się po nawpół ciemnym pokoju, jakby przez oddawna nabyte przywyknienie skrywania skarbów swych przed obcem okiem. Drobnemi palcami przewracała ćwiartki bez najmniejszego szelestu, a niekiedy tylko poruszała ustami jakby rozmawiając z kimś niewidzialnym. Piękna rozglądając się w swym różnobarwnym zbiorku poezij, rozmawiała w istocie ze wspomnieniami swemi — a nieliczne były wcale wspomnienia te młodziuchnej dziewczyny, wyhodowanej i zrosłej przy zimnem jak lód ognisku domowem, śród duszącej umysł i wysuszającej serce atmosfery — wiecznych spekulacij. Byłyto wspomnienia podobne do różanych promyków jutrzenki, z trudnością przebijających się przez gęsty tuman mgieł i ciemności nocnych; albo do tych iskier djamentowych i migotliwych, które słońce rozsiewa po skrzepłej powierzchni śniegu.
Piękna patrzyła na ćwiartkę zieloną jak nadzieja, i czytała „Czy Marja ciebie kocha? Mój drogi, mój miły! więcej niż kochać wolno...” Podniosła oczy z nad papieru, i utkwiła je w przestrzeni, bo przypomniała sobie, że byłto pierwszy wierszyk jaki otrzymała od Sylwestra. Byłoto już dawno, dawniej niż przed rokiem; nie miała jeszcze wtedy skończonych lat siedmnastu. „Czy pani znasz Marję