Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/420

Ta strona została uwierzytelniona.

naszego w poświęconych dłoniach; a gdyśmy wszyscy dziećmi jeszcze byli, nie zbierała nas razem u kolan swoich, i pocałunków nie składała nigdy na zbliżonych ku sobie naszych czołach. Myśmy nigdy nie byli ze sobą zbliżeni, żyliśmy osobno, a tylko jadaliśmy razem, i jednogłośnie wołaliśmy na ojca, aby nam dał jak najwięcej pieniędzy! O Mój Boże jaka też to u nas bieda!..“
Co Piękna rozumiała pod tym wyrazem: bieda? Wszystko zapewne co w nim się zawiera: chłód i głód. W istocie czuła się ona zziębniętą i zgłodniałą; jak żebrak chleba, łaknęła tych uczuć dziwnych dla niej, nieznanych, jakichś ciepłych, promienistych, które potokiem złotym płynęły z poezji jaką czytała.
Niech nikt nie mówi, że w poezji wielkie nie mieszczą się nauki. Poezja, tylko poezja była w tej chwili mistrzynią tej młodej, biednej, nigdy niekochanej i niekochającej dziewczyny. Uczyła ona ją czuć i myśleć, uczyła ją poznawać siebie i otaczających; wiodła ją w głębię życia, i ukazywała kryjące się w niej brylanty jasne, i brzydkie nieużyte głazy. Poezja szeptała do niej zcicha: „To miłość a to samolubstwo, to prawda a to fałsz, to szczęście a to niedola...“ A Piękna wyciągała ręce po brylanty miłości, prawdy, szczęścia! — ona już rozpoznała jak wyglądają samolubstwo, fałsz i niedola, i zaczęła je nienawidzieć. Dla tego na myśl