— Jest! jest! — śmiejąc się wołała Monilka i wprowadziła przyjaciołkę do kuchenki. Za niemi niepostrzeżony wsunął się Sylwester.
— Zdejm tu futerko, Saluniu! ja tu zaraz przyniosę lusterko i grzebień... zaraz! — wybiegła, a Salunia rozpiąwszy futro, zdziwiła się czując, że ktoś je bardzo ostrożnie z niej zdejmuje. Obejrzała się i zobaczyła Sylwestra.
— Ach! — zawołała i stanęła nieruchoma z szalikiem zdjętym z głowy w ręku. Sylwester nawet się jej nie ukłonił. On nigdy nie widział Saluni tak piękną, tak powabną jak w tej chwili, choć nie była ustrojoną i starannie a misternie uczesaną jak zwykle. Miała na sobie perkalikową krótką spódniczkę i pąsowy kaftanik, dwa grube warkocze niedbale splecione stroiły jej głowę złocistym wieńcem.
Na widok Sylwestra gorąco zrumieniona podniosła do włosów zziębłą nieco rękę, postawa jej wyrażała zmieszanie, ale szare oczy podniesione ku twarzy młodego człowieka strzelały radością i mieniły się głębokiem wzruszeniem.
Sylwester trzymał wytarte futerko młodej dziewczyny, i nieruszając się z miejsca obejmował ją wzrokiem. Nagle rzucił na stół salopkę a w grube i wcale za wzór snycerzowi nie mogące służyć dłonie, pochwycił zziębniętą rączkę.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/433
Ta strona została uwierzytelniona.