— Jakaś pani dobra żeś przyszła! — szepnął, — jak tu źle i smutno było bez pani! dziękuję! dziękuję!
— Za co dziękował? Wszak Piękna nie powiedziała mu że przyszła dla tego aby go zobaczyć: ale on wyczytał to w jej oczach.
Rzecz miała się tak, że po owym przeraźliwym dźwięku fletowym, który ją przestraszył, i po ujrzeniu na podłodze roztrzaskanego instrumentu, Pięknej tak smutno jakoś i tak straszno zrobiło się samej jednej w zimnym, ciemnym, pustym domu, że narzuciła salopkę, i nic nie dodając do swej zaniedbanej dnia tego toalety, ciemnemi ulicami, z wielkim strachem, oglądając się co moment, pobiegła do Monilki, z którą łączyła ją znajomość zabrana jeszcze na pensji. Być może, iż Piękna miała w głowie i tę myśl jeszcze że w domu przyjaciółki zobaczy swego nauczyciela poezji. Nie powiedziała ona nikomu o tej swojej myśli; ale Sylwester snać wyczytał ją w jej oczach, bo całował drobną zziębniętą rączkę, ściskał ją z zapałem, i szepnął kilka razy: — Dziękuję!
Właśnie z lusterkiem i grzebieniem nadbiegła Monilka, a w salce zabrzmiał zamaszysty mazur.
— Ach! — zawołała Piękna, mazur! mazur! Patrzcie tylko moi państwo jakie to przeznaczenie! Nie chciałam dziś tańczyć a będę...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/434
Ta strona została uwierzytelniona.