że jemu powierzono aby czuwał nad mojem stopniowem wywyższeniem...
Tak roił p. Walery, i zwierzał się ze swych rojeń przed Kazimierzem, który jak zwykle słuchał go łagodnie i cierpliwie, ścigając tymczasem wzrokiem pewną błękitną sukienkę, której właścicielka uwijała się po pokoju, zwyczajnie jak uprzejma gosposia, częstując jednych, miłem słówkiem lub wesołym uśmiechem rozweselając i ugaszczając innych. Wtem błękitna sukienka w towarzystwie pąsowego kaftanika zniknęła z przed oczu Kazimierza. Monilka i Piękna korzystając z chwili przerwy pomiędzy tańcami, i z powszechnego zajęcia się gości ustawioną na stole piramidą jabłek i pierników, wymknęły się z bawialnego pokoju. Ktoby zajrzał go trzeciego maluteńkiego pokoiku oświetlonego jedną tylko świecą, mógłby je widzieć siedzące obok siebie na biało zasłanem łóżku Monilki. Trzymały się za ręce, i patrzyły sobie w oczy uśmiechając się i milcząc.
— Saluniu, — pierwsza szepnęła Monilka, — czy wiesz coto takiego, ten wieczór u nas? To moje zaręczyny z p. Kazimierzem.
— Domyślałam się tego moja jedyna.
Rzuciły się sobie wzajemnie na szyję, i ucałowały cicho lecz serdecznie. Tym razem Piękna przemówiła pierwsza.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/440
Ta strona została uwierzytelniona.