Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/445

Ta strona została uwierzytelniona.

nie i altana z bzu, w której co roku śpiewają słowiki.
— Ależto musi drogo kosztować, najęcie takiego dworku? — zagadła jejmość.
— Sporo, sporo kosztuje! — potwierdził pan Walery, — ale przyszły mój zięć ma dobrą posadę; przytem zdolny, młody, pracowity, energiczny, to prędko pójdzie jeszcze wyżej. Co do mnie, zwijam dom, i mieszkać będę przy dzieciach.... tymczasem....
Co należało rozumieć pod wyrazem: tymczasem, gdy wymawiał go pan Walery, wszyscy wiedzieli: kryształowy pałac, alabastrowe łoża, tysiąc pięć obrazów, i t. d. A wszakże poczciwy półgłówek, jak powszechnie zwano p. Walerego, nie zdawał się zbyt tęsknić za temi świetnościami o jakich roił zbłąkany w części, lecz w części jasny i zdrowy jego umysł. Na gąbkowatej twarzy jego rozlewał się wyraz zupełnego zadowolenia, pomarszczone czoło jaśniało szczęściem, niby odbiciem tego szczęścia, które świeciło z pięknych oczów jego jedynaczki; nawet spracowane oczy starego kancelisty utraciły niespokojną ruchliwość, jaka je dawniej cechowała, zapaliły się żywszą nieco barwą, i patrzyły do koła spokojnie, pogodnie, a nawet z niejaką dumą. Byłato może duma ojca poglądająca na pięknie i zacnie wzrosłe swe dziecię, lub człowieka nizko wprawdzie postawionego w społe-