bactwo i nawskróś przegniłych, którym pomódz nie może żadna sztuka ogrodnicza! Dla czegóż nie idziesz już sobie? czegóż chcesz jeszcze odemnie! Boję się, bardzo się boję, że nic dla ciebie nie będę mógł uczynić więcej!
Rycz uśmiechał się.
— Panie hrabio! rzekł, ileż razy słyszałem od pana, iż nie należy wyrzutami i srogiemi wyrazami przygnębiać i zniechęcać biednych, grzesznych robaków!
Uniesienie hrabiego przygasło. Zmieszanie ukazało się na jego twarzy.
— Masz słuszność Ryczu — rzekł smutnie schylając głowę — gniew i srogość złymi są apostołami. Jam zawsze mniemał, że miłość jest tą nicią, którą ludzi najłatwiej ku dobremu wieść można. Ależ przecie próbowałem względem ciebie głosu miłości... no.. czegóż chcesz?
Rycz spuścił oczy, wkurczył głowę w ramiona, przycisnął łokcie do boków, i wymówił głosem nie tak szorstkim jak wprzódy, lecz w którym jednak nie słychać było prośby ni pokory.
Spodziewam się panie hrabio, że gdy ja udam się w świat szukać dla siebie szczęścia, pan zechcesz przyjąć córkę moją pod swą opiekę i los jej zapewnić.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/459
Ta strona została uwierzytelniona.