jakąś tajemną wewnętrzną walką, nie utkwiło w tym z kim rozmawiała, ale w przeciwległej ścianie.
— Vous m’avez négligé complétement! ozwała się przeciągle i z cicha. Pisywałeś pan do mnie ze stolicy rzadko, bardzo rzadko; listy pana wyglądały tak jakby były pisane z musu. Enfin, z podróży ze stolicy nie wstąpiłeś pan do N. aby się ze mną widzieć, i od kilku już tygodni zostajesz w tych stronach, a dziś dopiero po raz pierwszy pomyślałeś pan o mnie...
Przytoczone pobudki gniewu pięknej kobiety musiały wydać się Anatolowi bardzo błahemi, bo twarz jego rozpogodziła się, i lekki nawet uśmiech wstąpił na jego usta. Słuchając słów narzeczonej, przypisywać je musiał znowu jednemu z tych kaprysów kobiecych, które rodzą się z nicości i kończą się niczem; myślał, że z łatwością wytłómaczyć się potrafii z oskarżeń, i gniew, nie mający słusznych przyczyn, rozbroi. Toteż pewniejszym już krokiem zbliżył się do sofy, i usiadł w pobliżu na umieszczonym fotelu.
Przy jego zbliżeniu się kobieta usunęła się zlekka, i przechyliła głowę w inną stronę. Brwi Anatola zsunęły się, ale tylko na chwilę; uśmiechnął się znowu, i patrząc na kobietę odwracającą się od niego, jak na rozkapryszone dziecko, łagodnie mówić zaczął:
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.