mi zatopionemi w drobniuchnych dłoniach, siedziała Krysia. Postawa jej nacechowana była dziecięcą niedbałością i naiwnością, lecz wielkie ciemne oczy w podłużnej oprawie szeroko otwarte, pełne uwagi i skupienia, z wyrazem pojętności i ciekawości, tkwiły w twarzy siedzącego na przeciw, hrabiego Seweryna. Pomiędzy hrabią a małą dziewczynką leżała roztwarta książka w otoczeniu jakichś mosiężnych trójkątów, drewnianych pałeczek, kółek i sześcianów, których przeznaczenie łatwo odgadnąć mógł każdy, kto sam uczył się kiedy pierwszych zasad geometrji.
— Panie hrabio — ozwała się Krysia z pewną niecierpliwością, wstrząsając czarnemi lokami opływającemi szyję i ramiona — dla czego przestałeś pan mówić mi o tych różnych sposobach, któremi ludzie mierzą drogi wędrujących po niebie gwiazd, słońc i księżyców? Czy lekcja już skończona? Ja bym chciała słuchać jeszcze? Panna Zelja ani panna Justyna nie umieją tak mówić jak pan, panie hrabio, ani mi nawet o takich ciekawych rzeczach nie powiadały nigdy.
Hrabia, który przed chwilą rozjaśnionym wzrokiem zapatrzył się był na Ewę, zwrócił łagodne spojrzenie na przemawiające do niego dziecię. Krysia nie zmieniając postawy mówiła dalej:
— Wczoraj, panie hrabio, po skończonej z panem lekcji poszłam z panną Justyną do ogrodu.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/471
Ta strona została uwierzytelniona.