nieszczęścia zastanawiać się mogą długo nad własną krzywdą.
— Ależ Kazimierz, — zawołał po chwili załamując ręce — i ten poczciwy, niedołężny starzec, jakim sposobem, dla czego zostali oni w to wplątani? mów, opowiadaj!
— Niewiem — ponuro odparł Sylwester; — jest w tem ciemna jakaś intryga, albo dziwny traf... Bądź co bądź, nie widziałem innego środka ratunku, jak udać się do pana o pomoc i radę. Ty panie wydźwignąłeś nas obu z biedy i ciemnoty, ty otworzyłeś nam oczy na światło, i dałeś sposób do uczciwego życia; ty teraz ratuj, nie daj mu zginąć... Wolałbym sam, niech mię ziemia pochłonie, jeślibym nie wolał sam popaść w tę biedę...
Przy tych słowach Sylwester zaszlochał na dobre, i ocierając oczy kolorową chustką, rozpoczął na nowo przechadzkę swą po pokoju, do której pobudzały go wzburzone jego uczucia. Hrabia wodził za nim przez chwilę zamyślone oczy, z których nie zniknęło jeszcze całkiem zdziwienie.
— Tak, — wymówił po chwili jakby do siebie, — wszelkie poznanie płynie z wrażeń wywieranych na nas przez zewnętrzne rzeczy; idzie nie od subjektu ale od objektu... Subjektem jest sędzia, objektem podejrzany o przestępstwo. Lecz gdzie jest kryterjum rozróżnienia prawdziwego od fałszywego? Subjekt mylić się może przyczepiając do objektu
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/495
Ta strona została uwierzytelniona.