Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/499

Ta strona została uwierzytelniona.

nigdy dotąd na myśl im nawet nie przyszły. Pan Walery prostował się, chrząkał, kiwał głową, i otwierał usta aby coś odpowiedzieć. Nie odpowiadał jednak, tylko uśmiechał się i czynił ręką taki gest, jakby mówił: Gadajcie zdrowe! żebyście były podobne do mojej Monilki, i żeby na świecie więcej było takich tęgich chłopców jak Kazimierz, tobyście wszystkie jak piłki jedna po drugiej spadały z ambony, ażby się po kościele rozlegało.
Jużto w ogólności od dnia zaręczyn Monilki, to jest od trzech przeszło miesięcy, stary kancelista okazywał się ciągle w złotym humorze. Była też potemu nie jedna przyczyna. Naprzód wydawał jedynaczkę za „naczelnika”, którego w duchu nigdy inaczej nie nazywał jak brylantowym chłopcem; następnie otrzymywał zwiększoną pensję, co pozbawiało go wielu kłopotów; dalej jeszcze, widział się otoczonym taką powszechną życzliwością kolegów, jakiej przez lat trzydzieści pobytu swego w biurze nigdy nie doświadczał; nakoniec w zakątku dalekim mózgu jego, siedziała lub radośnie walcowała myśl, że wszystkie pomyślne zmiany jakie zaszły w jego losie, były tylko początkiem czegoś... o czem on wiedział, a co w istocie przedstawiało się niekiedy jego wyobraźni w postaci kryształowego pałacu przyozdobionego tysiącem i pięć obrazów, jakoteż mitrą Rorenstaubów wymalowaną na frontonie.