Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/501

Ta strona została uwierzytelniona.

która przejmowała mu wtedy serce, odźwierciedlała się w oczach szlachetnym ogniem i wyrazem. Częściej wszakże niż o przeszłości mówili z sobą o przyszłości, a rozsądne poglądy na życie i uczciwe nadzieje Kazimierza, kropla po kropli sączyły się w umysł Monilki, roztwierając go i pobudzając do pełnego rozkwitu, nakształt ożywczych promieni słońca roztulających zwinięte w pąku liście pięknego kwiata. Młoda narzeczona była zawsze tą wdzięczną, zwinną, wesołą istotą, gotową co chwila wydobyć z piersi nową gammę srebrnego śmiechu, albo ruchem podobnym do poskoku młodej kotki przypaść i przycisnąć się do piersi ojcowskiej; tylko że teraz w wesołości jej więcej było głębokiego poczucia szczęścia niż bezwiednej swawoli, a gammie śmiechu towarzyszyła niekiedy drobna łezka perląca się na tle szafirowej źrenicy.
Kazimierz rzekł raz do niej: — Nie lubię tego mnóstwa falbanek przy sukniach, ani niobów, ani loków i wałków na głowie...
— Dla czego nie lubisz podobnego stroju? — spytała dziewczyna ciekawie i bardzo uważnie patrząc na narzeczonego.
— Dla tego, że lubię prostotę, — odpowiedział Kazimierz. I całe kilka minut dysertowali ze sobą o naturze, zaletach, wdzięku i korzyściach tego pięknego przymiotu. Monilka pojęła w zupełności wszystko co jej powiedział Kazimierz; na-