Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/502

Ta strona została uwierzytelniona.

zajutrz zrana odeszła od lusterka w sukni świeżej i czyściuchnej, lecz gładkiej, i z dwoma warkoczami w prześlicznych, choć całkiem naturalnych zwojach, opadającemi na szyję i ramiona. Była w tym stroju tak piękną jak nigdy, a Kazimierz spojrzawszy na nią nie mógł się wstrzymać od wykrzyku radości, i pochwyciwszy rączki dziewczęcia, po raz pierwszy pocałował uśmiechnięte jej usta...
Kiedy staraniem Kazimierza dworek mający za dni kilkanaście przyjąć w swe ściany młodą parę, urządzonym już został, pan Walery objawił chęć obejrzenia go, a Monilka wesoło potwierdziła projekt ojca... Trzeba było wszakże w krótką tę podróż wybrać się bardzo wczesnym rankiem, gdyż pan Walery pozwoliłby się raczej żywcem zakopać w ziemię, niźliby miał choć o jednę minutę spóźnić się z powitaniem starych swych przyjaciół, zegara i kałamarza, którym od lat trzydziestu codziennie oddawał „dzień dobry“, razem z ostatnim uderzeniem ósmej godziny. Ale młodzi i kochający się narzeczeni nie mają zwyczaju wstawać późno; im życie tak miłe, że sen uważają za złoczyńcę wykradającego ze skarbnicy czasu klejnoty drogich, szczęśliwych godzin. Pan Walery spał jeszcze, kiedy Kazimierz i Monilka siedzieli już obok siebie na progu domu, pijąc mleko i podziwiając prześliczny wschód słońca. Co prawda, trzeba