nił z kolegami kilka przyjaznych ukłonów i wesołych uśmiechów; był pewien iż przyzywano go po prostu w celu małoznaczącego jakiegoś sprawdzenia dat lub zasiągnięcia informacji.
Wszedł do sanktuarjum i z poszanowaniem ukłonił się dostojnemu zgromadzeniu. Piękne czoło jego gładkie było i pogodne, w spokojnych oczach przebłyskiwała jeszcze światłość tylko co minionego szczęśliwego poranku. Po kilku jednak sekundach lekkie zdziwienie ukazało się na jego twarzy; poczuł się ogarniętym wzrokiem dziesięciu par oczów a wzrok ten badawczy był i surowy.
— Połóż pan księgi te przedemną — wyrzekł prezes takim suchym i nakazującym tonem, jakim nigdy nie przemawiał do swych podwładnych. Spojrzawszy na wchodzącego młodzieńca, prezes przypomniał sobie to o czem wiedział, lecz nie pamiętał przed chwilą: przypomniał sobie, że Kazimierz Chmurski był wychowańcem hrabiego, co więcej, najulubieńszym z licznego grona jego wychowańców i protegowanych. Głuche milczenie zapanowało w sali i słychać było tylko szelest kart szybko przewracanych drżącą trochę ręką prezesa. Na jednej z tych kart zatrzymał się wzrok dostojnika.
— Panowie — rzekł, — stłumionym nieco głosem zwracając się do sędziów, — oto co tu znajduję: „N. 3206. Do Banku pożyczkowego. Kopja
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/514
Ta strona została uwierzytelniona.